poniedziałek, 3 marca 2014

Say something I'm giving up on you

Rozdział pierwszy

Kiedy Hermiona znalazła się w salonie, jej wzrok powędrował w stronę siedzącego w fotelu mężczyzny w średnim wieku.
Gellert przyglądał się jej chwilę w milczeniu. Później wskazał jej by usiadła w fotelu obok niego, co też uczyniła. Gdy już wszyscy siedzieli wygodnie, pan Grindelwald zabrał głos.

- Witaj córko. Przysięgam, że z każdym dniem jesteś coraz bardziej podobna do swojej matki.
- Chyba nie przyszedłeś tu po to, by mi o tym powiedzieć? Prawda ojcze? - szepnęła panna Grindelwald.
- Nie, oczywiście, że nie. Jednakże chciałem powiedzieć coś miłego nim przejdziemy do interesów - odparł czarodziej.
- Chciałeś uśpić moją czujność? - spytała dziewczyna z wyrzutem.
- Przejdzmy do sedna sprawy. Hélène nie jesteś mi już do niczego potrzebna. Avada Kedavra - wyszeptał były przyjaciel Dumbledore'a.

Jego różdżkę opuścił zielony promień, który ugodził jego żonę prosto w pierś. Hermiona była w szoku. Nie spodziewała się, że ta sytuacja tak się rozwinie. Otworzyła usta. Chciała krzyczeć, jednak z jej gardła nie wydobył się żaden dźwięk.
Gellert spoglądał na nią z zainteresowaniem. W końcu, po kilku minutach oszołomienia, dziewczyna zdołała wydusić z siebie słowa.

- Jak mogłeś?! Nienawidzę Cię! - wychrypiała córka czarnoksiężnika.
- Tsk, tsk. To było konieczne. A teraz porozmawiajmy. Herbaty? - zaproponował Gellert, uśmiechając się niewinnie.
- Nie będę z Tobą rozmawiać! Właśnie zabiłeś moją matkę i chcesz urządzić jakieś pogawędki. Wynoś się stąd! - wysyczała panna Grindelwald przez zaciśnięte zęby.
- Zamilcz! - blondyn podniósł głos.
- Jak śmiesz mi rozkazywać?!

Młoda kobieta była tym oburzona. Za kogo on się uważał? Fakt, był jej ojcem, ale właśnie z zimną krwią zamordował jej ukochaną mamę. Nie mieściło się jej to w głowie jak po tym wszystkim mógł udawać, że nic się nie stało.

- Czyżbym musiał Ci przypomnieć o tym, iż jestem Twoim ojcem? Mam więc pełne prawo decydować o Twoim losie. A teraz zrelaksuj się i daj mi w końcu powiedzieć to, co chciałem Ci wyjawić od początku naszej rozmowy.

Uczennica Beauxbatons nie słuchała swojego rodzica. W czasie jego krótkiego przemówienia bawiła się naszyjnikiem, który dostała od matki kilka dni temu. Kobieta wspomniała, że ten prezent może przydać się jej w razie niebezpieczeństwa. Hermiona nie rozumiała jednak w jaki sposób. Nie wiedziała też, że jej naszyjnik był tak naprawdę podarunkiem od ojca i tylko on mógł aktywować jego moc odpowiednim zaklęciem.
Kiedy spojrzała na swojego ojca i ujrzała wymierzoną w siebie Czarną Różdżkę, zamarła z przerażenia. Zamknęła oczy. Obawiała się najgorszego.
- Ale przecież śmierć nie mogła być straszna. Spotkam mamę przynajmniej - pomyślała brązowowłosa.
Jednak nigdy nie dosięgło jej śmiertelne zaklęcie. Za sprawą czaru Gellerta Grindelwalda jego córka po prostu zniknęła. Znalazła się w miejscu oddalonym o tysiące mil od jej domu. Jej podróż nie była bezbolesna. Nim dobiegła końca, dziewczyna była nieprzytomna. Miała dość poważne obrażenia, które wymagały natychmiastowego leczenia. Na jej szczęście i ku radości czarnoksiężnika, w jej stronę biegł już wracający z Hogsmeade czarodziej z długą, kasztanową brodą.
Ani córka Hélène, ani jej wybawiciel nie wiedzieli, że w dalekiej Francji pewien blondwłosy mężczyzna śmiał się jak szalony. I zanim opuścił dom swojej martwej już żony, wyszeptał jedno, krótkie zdanie:
- Gra rozpoczęta, Albusie.