Prolog
- Mamo, jestem z powrotem! - zawołała młoda, piękna dziewczyna wchodząc do domu.
Wróciła właśnie ze spaceru po okolicznej wiosce. Mimo tego iż mieszkały tu już od kilku lat, wciąż zachwycało ją piękno tego miejsca. Zdjęła przemoczony płaszczyk i powiesiła go na wieszaku. Cały czas czekała na odpowiedź swojej rodzicielki. Kiedy jej nie otrzymała, postanowiła to sprawdzić. Zaczęła się skradać w stronę salonu. Nie widziała skąd wzięła się jej ostrożność. Powoli, jakby niepewnie, zbliżyła się do salonu. Usłyszała dwa głosy. Jeden z nich należał do jej matki. Jednakże drugi był jej zupełnie obcy. Po krótkim namyśle nastolatka mogła określić iż należał on do mężczyzny.
Hermiona Alexis Grindelwald przegryzła dolną wargę. Wiedziała, że nie powinna podsłuchiwać, ale była bardzo zaintrygowana.
- Czego chcesz, Gellert? Wiem, że nie przyszedłeś tu tylko na przyjacielską pogawędkę przy herbatce. O co chodzi?
Hermiona zamarła gdy usłyszała to imię. Zastanawiała się czego mógł chcieć jej ojciec. Nie widziała go od pięciu lat. Wtedy ona i jej mama uciekły od niego by nie mieć styczności ze złem, które wywołał.
- Aww, ależ kochana żono, nie cieszysz się na mój widok? - powiedział Grindelwald słodkim tonem.
- Powiedz mi czego ode mnie chcesz? - wysyczała kobieta.
- Od Ciebie? Nic. Od naszej córki? Wszystko.
- Nie pozwolę Ci jej wykorzystać do swoich okropnych planów! - krzyknęła Hélène.
- Uwierz mi, nie pytam Cię o zdanie - odparł spokojnym tonem czarodziej.
- Czego chcesz od Hermiony?
- Myślisz, że Ci powiem? Chyba śnisz! Ja nie dzielę się z nikim moimi planami. Nawet z moją... kochaną żoną - ostatnie dwa wyrazy wypowiedział z odpowiednią dozą słodyczy.
- W takim razie wynoś się stąd i nigdy nie wracaj! - zawołała wzburzona pani Grindelwald.
- Auć, Hélène, nie musisz zawsze krzyczeć. Tak poza tym to chyba się pomyliłaś. Ja tu ustalam warunki, moja droga. Nie Ty. Więc z łaski swojej przestań krzyczeć. I zawołaj w końcu naszą córkę. Chciałbym z nią porozmawiać.
Hermiona na wzmiankę o sobie zaczęła się wycofywać. Była już na siódmym stopniu marmurowych schodów, kiedy zawołała ją matka. Szybko wbiegła do swojego pokoju, zmniejszyła swój kufer z wszystkimi jej rzeczami (tak na wszelki wypadek) i schowała go do niedużej, czarnej i przesyconej magią torby. Torbę zaś przerzuciła przez ramię.
Wzięła kilka głębszych oddechów by uspokoić skołatane nerwy. Przeczesała palcami włosy, próbując wyprostować jeden z niesfornych, brązowych loków opadających jej na twarz.
Nie była gotowa na spotkanie z ojcem. Wiedziała jednak, że nie ma wyjścia...
****
Z dedykacją dla Kingi i Patrycji. Dziękuję Wam za pomoc. :))